BARAFU CAMP > UHURU PEAK 5895 M N.P.M > HIGH CAMP (KILIMANDŻARO – DZIEŃ 6)

Uhuru Peak 5895 m n.p.m., czyli najwyższy szczyt osławionego masywu Kilimandżaro. Dach Afryki, jedna z najwyższych wolnostojących gór świata jest celem 6 dnia naszego trekkingu. Wymarzony szczyt zdobyty został przez nas o godzinie 8.00, 9 września 2023 roku !!!

Uhuru Peak, szczyt znajdujących się prawie na 6000 metrów zdobywa rokrocznie kilka tysięcy ludzi. Dla pracujących tu Tanzańczyków to prawie codzienność, dopóki zdrowie pozwala, bywają na szczycie po kilka razy w roku. Rekordziści docierają tu nawet po kilkaset razy w ciągu życia. Czy zdobycie szczytu jest proste? Na pewno dla wąskiej grupy osób na świecie, tak. Dla nas jednak zdobycie szczytu okazało się potężnym wyzwaniem.

O drodze na szczyt, o wszystkich uczuciach, problemach i myślach jakie towarzyszyły nam w drodze na Dach Afryki poczytacie poniżej.


  • Punkt startowy: BARAFU CAMP 4600 m n.p.m.
  • Punkt kulminacyjny : UHURU PEAK 5895 m n.p.m. – najwyższy szczyt Afryki
  • VI Nocleg w HIGH CAMP 3950 m n.p.m.
  • Długość trekkingu: około 13,5 km
  • Różnica wzniesień : 1300 m w górę / 2005 m w dół
  • Czas przejścia: około 8 godzin do góry / 7 godzin w dół

BARAFU CAMP 4673 m n.p.m.


23.00 stawiamy się w jadalni zwarci i gotowi, ubrani na cebulkę, czyli prawie we wszystko co mamy ze sobą. Jest okropnie zimno, temperatura -10 stopni, ale noc jest na szczęście bezwietrzna, gorzej więc może już nie będzie. W jadalni czeka na nas ciepła woda na herbatkę lub kawkę, popcorn i ciasteczka. Ładujemy więc baterie i dajemy naszej ekipie tanzańskiej termosy, aby mieć na drogę też coś ciepłego.

Humory dopisują, żartujemy, że może by tak jednak olać to „szczytowanie” i zostać w ciepłych śpiworach. Jedna osoba decyduje się faktycznie zostać, ma kiepskie wyniki saturacji od 2 dni. Szczerze mówiąc przez pierwsze kilka godzin wszyscy mu zazdroszczą decyzji. Zanim ruszymy możemy zgłosić jeszcze chęć zatrudnienia portera, który zabierze nasz plecak na szczyt. 6 osób się zgłasza. Miałam swój plecak przez tyle dni, jest w nim tylko picie jakieś 3,5 litra, coś do zjedzenia, jakieś zapasowe rękawiczki, zapasowe baterie, leki i obowiązkowo aparat. Razem to może 7-8 kilogramów. Przecież to mało, dam radę! Reszta rzeczy zostaje w obozie.

Chwilę po północy w końcu wszyscy dostali swoje napełnione termosy i wygramolili się z jadalni. Ubieramy na siebie co się da. Ja mam na sobie cienka bluzę, na to gruby polar, kurtka puchowa i jeszcze kurtka goreteks, do tego 2 pary rękawiczek, 2 pary skarpetek, 2 pary legginsów plus spodnie wiatrochronne, na głowie opaska i 2 kaptury. I wcale nie jest mi za ciepło. W rękach każdy obowiązkowo kije trekkingowe, a na głowie czołówka. Przez najbliższe 6 godzin będziemy szli w kompletnej ciemności.

Godzina 00.25 ruszamy na szczyt !


BARAFU CAMP > STELLA POINT 5756 m n.p.m.

CZYLI W DRODZE NA KRATER MASYWU KILIMANDŻARO


POLE POLE, czyli wolno, wolno …

Te słowa będziemy tej nocy słyszeć chyba z kilka tysięcy razy. Posuwamy się w tempie żółwim. Na początku jest całkiem ok, jeden krok, 2 głębokie oddechy, potem coraz więcej oddechów i mniej kroków. Cały czas popijamy. Pierwsza przerwa, żeby się napić czegoś ciepłego, ewentualnie wyskoczyć za skałkę.

I dalej do przodu. Przekraczamy magiczną barierę 5000 metrów. To nie pierwszy nasz raz, ale w Himalajach lepiej przebiega aklimatyzacja. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, albo raczej jakiejś czarownicy mój plecak zaczyna ważyć tonę. Nie tylko ja to czuję, jedna dziewczyna oddaje plecak porterowi, ja jeszcze przez chwilę walczę sama ze sobą, ale po chwili też się poddaję. Plecak wędruje na plecy jednego chłopaka, który szedł sobie do tej pory podśpiewując z rękami w kieszeniach. Wygląda jak by szedł sobie na spacerek … Teraz przynajmniej wie po co idzie, przy okazji zarobi niemałą dla niego kwotę, a ja od razu odzyskuję siły.

Około 3.30 robimy dłuższy postój.

Ciemno, zimno, do domu daleko. Znowu ciepła herbatka i jakiś baton, który powinien dać chwilowego „kopa”, robimy nawet zdjęcia, ale w tej ciemności kiepsko wychodzą.

4.30 – zaczyna świtać

W końcu następuje ten upragniony moment, na horyzoncie pojawia się jasna smuga. Od razu inaczej, choć nie powiem, wcale nie prościej. Jesteśmy w końcu już grubo powyżej 5000 !

5.13 – wschód słońca

Na horyzoncie pojawia się upragnione słoneczko. Od razu panuje ożywienie w grupie, każdy chce uchwycić ten moment w swoim telefonie. Wołam mojego portera, żeby wyjąć aparat z plecaka. Robię kilka zdjęć i wieszam na szyi. Może to doda mi sił w dalszej drodze ? Bo zawsze robienie zdjęć było moim motorem do działania.

Jeszcze do krateru został spory kawałek. Jest nieprawdopodobnie ciężko, nie ma już kompletnie czym oddychać. Podnoszę aparat, żeby zrobić dosłownie 2 zdjęcia, na więcej nie mam kompletnie siły. Podobno powyżej 5500 nie ma już aklimatyzacji, to tzw. „STREFA ŚMIERCI”. Nie brzmi to dobrze … 10 oddechów, 3 łyki wody i 3 kroki … w takim tempie to jeszcze nigdy się nie ruszałam. Im bliżej krawędzi krateru, tym podejście jest bardziej strome. Gdzieś tam, bardzo daleko w dole został nasz obóz.


STELLA POINT 5756 m n.p.m.


6.30 meldujemy się na Stella Point

Po zaledwie 6 godzinach jesteśmy w kraterze całą grupą. Stella Point jest już miejscem, które uznaje się jako zdobycie Kilimandżaro. Jestem tak wykończona, że nie widzę się w dalszej wędrówce. Jestem nawet zdecydowana zawracać. Myślę tylko o jednym, udokumentować, że tu doszłam i pędzić w dół. Prosimy osoby obok o zrobienie nam zdjęcia pod tablicą. Wszyscy siedzą zieloni i nie są w stanie się ruszyć. Mąż lituje się więc i robi mi zdjęcie, a ja jemu. Dopiero w drodze powrotnej udaje się zrobić to wspólne zdjęcie.

Lider Michał patrząc na mnie potwierdza, że powinnam zawracać. Ekipa rusza, ja zostaję.

Płuca krzyczą – idź w dół !!!

Serce krzyczy – idź do góry !!!

Rozum rozdarty …

To nie tak miało być !!! To miał być mój szczyt zdobyty na 50 urodziny, to miał być szczyt na który dojdziemy razem ! Nie chce do końca życia czuć tego kłucia w sercu, które czuję po rezygnacji z wejścia na Kala Patthar .

Trudna decyzja …

Rozglądam się, łapię kolejne oddechy wolnego od tlenu powietrza i decyduje się iść dalej. Mąż i porter towarzyszą mi cały czas. Wypiłam już chyba ze 2 litry, przed wyjściem w jadalni jeszcze wielką kawę i mimo strasznego mrozu, w ogóle nie chce mi się opróżniać pęcherza. Jakim cudem ?


STELLA POINT 5756 m n.p.m. > UHURU PEAK 5895 m n.p.m.


Potwornie za to chce mi się pić, to wręcz niewyobrażalne dla mnie uczucie. Tak się pewnie czuje skacowany człowiek, po tygodniu picia na podkarpackim weselu. Nie jestem w stanie przestać. Tylko jak tu pić jak wszystko jest w plecaku, a plecak ma porter ? Znalazłam rozwiązanie. Wyprowadziłam rurkę od camelbeka z tyłu, tak, żeby zwisała z pół metra, szłam za nim krok w krok i piłam. Wyglądało to z pewnością komicznie i tylko żałuję, że nikt mi nie zrobił zdjęcia. To na pewno było warte udokumentowania ! I tak kroczek za kroczkiem, robiąc dobrą minę do złej gry idziemy do przodu. Mąż robi zdjęcia, ja dalej nie mam siły podnieść aparatu.


UHURU PEAK 5895 m n.p.m.


Widzę koniec !!! Jeszcze ze 200 metrów … dam radę …

8.00 meldujemy się na najwyższym szczycie Afryki !!!

120 metrów w pionie i zaledwie 1100 w poziomie zajęło nam prawie 1,5 godziny. To może świadczyć o tym jak się chodzi na tej wysokości. Rzucamy się nawzajem na szyję, Michałowi mówię, zrobiłam do dla niego, żeby mu statystyk nie psuć, ale oczywiście zrobiłam do dla siebie, dla nas, żeby nigdy w życiu nie żałować odwrotu.

Uhuru Peak na wysokości 5895 m n.p.m. – Dach Afryki jest nasz !!!

Jeszcze zanim zrobiliśmy te zdjęcia, jedyne o czym marzyłam, to iść jak najszybciej w dół. Trzymałam się tablicy, a świata prawie nie widziałam.


UHURU PEAK > STELLA POINT


No to ruszamy w dół. Z każdym dosłownie metrem czuję się coraz lepiej, już nie chce mi się pić, w końcu rozjaśnia mi się umysł i wzrok i dostrzegam to co wokół mnie. W końcu robię to co kocham, czyli fotografuję otaczający mnie świat !!!

Teraz dopiero Wam pokażę jakie Kilimandżaro jest piękne !!!


WNĘTRZE KRATERU

Jeśli spojrzymy do wnętrza krateru, nikt nie może mieć wątpliwości, że jesteśmy na wulkanie. To wulkan Kibo, którego Uhuru jest najwyższym szczytem znajdującym się od jego południowej strony. Od północnej strony krateru znajduje się kilka fragmentów lodowca. Z oddali wyglądają na maleńkie, z bliska pewnie robią wrażenie.

POŁUDNIOWY LODOWIEC

Idąc w dół możemy przyjrzeć się lodowcowi od południowej strony. Nie jest też zbyt imponujący, ale kolory bajeczne. Jeśli do tego dołożymy morze chmur w tle, to mamy przepis na bajeczne zdjęcia.

GÓRA MERU

A za lodowcem, w oddali wyłania się z morza chmur bajeczna góra Meru – 4566 m n.p.m., czwarta co wielkości góra Afryki.

MAWENZI PEAK – 5149 M.N.P.M.

A widok, jaki nam towarzyszy prawie cały czas w drodze powrotnej, to obłędne postrzępione granie szczytu Mavenzi. Drugi najwyższy szczyt Kilimandżaro po szczycie Kibo. Wznoszący się na imponującą wysokość 5149 metrów jest też trzecim co do wysokości szczytem w Afryce po Kibo Peak i Mount Kenya. Wyłaniający się z morza chmur wygląda jak statek na wzburzonym oceanie.

DOJŚCIE DO STELLI

Jeszcze tylko kawałek, wszyscy nas już powyprzedzali, a ja choć początkowo marzyłam o jak najszybszym zejściu w dół, teraz marzę, żeby tu zostać, bo jest tak pięknie, że żal schodzić.


STELLA POINT > BARAFU CAMP


8.45 docieramy do Stelli

Jeszcze pamiątkowe zdjęcia i przedostatni odcinek drogi przed nami. zdecydowanie ten najmniej przyjemny. Do góry szliśmy wolno i bokiem, przy skałach. Teraz schodzi się po zwałowisku żwiru wulkanicznego. Wokół każdego unosi się dosłownie chmura pyłu. Staram się więc trzymać jak najdalej od wszystkich, żeby nie zapylić płuc całkowicie. I tak wszyscy wyglądamy po zejściu jednokolorowo – szaro – buro. Teraz świcie piękne słońce, jest siła i energia, można więc sfotografować to czego nie dało się idąc do góry.


BARAFU CAMP


Jeszcze kawałek i będziemy w naszym campie.

10.00 docieramy do namiotów.

Za nami 10 godzin ciężkiej wędrówki i cała nieprzespana noc. Na widok namiotu człowiek ma ochotę położyć się i nie wstawać, a tu dają tylko 3 godziny, w tym czas na spakowanie wszystkiego, bo nocleg mamy kilkaset metrów niżej. Kładziemy się i próbujemy zasnąć, ale po tylu emocjach to niemalże niemożliwe. O 13.00 spakowani idziemy na lunch, a potem znowu w drogę


BARAFU CAMP > HIGH CAMP


14.00 opuszczamy Camp Barafu

Ten odcinek na szczęście nie jest bardzo stromy, ale idziemy już w chmurach więc widokowo nie jest zbyt ciekawie. Mijamy w pewnym momencie dziwne taczki. To wózki ratunkowe jakim zwozi się stąd chorych, połamanych, lub niestety też i martwych. Oj, nie chciałabym tak skończyć. Bogu dzięki, ze nikomu nic się nie stało i wszyscy dotarli cali i zdrowi.


HIGH CAMP 3950 m n.p.m.


16.20 docieramy do naszego miejsca noclegu.

Za nami w sumie 12 godzin samego chodzenia, od pobudki o 22.30 minęło 18 godzin. Jesteśmy wykończeni, szczęśliwi z sukcesu, ale równocześnie strasznie smutni. Nasza przygoda z Kilimandżaro dobiega końca i przykro nam, że musimy opuścić tą niesamowitą górę, jej ludzi i całą tą niezwykłą atmosferę tego miejsca.

Camp jest całkiem sympatyczny, tylko niedawno nawiedził go pożar i wszystkie krzewy wokół są zwęglone. Czego się człowiek nie dotknie, to ma czarne ręce za chwile, ale na nas jest już tyle brudu i pyłu, że już człowiekowi wszystko jedno. Obiadokolacja i spanie.Widać po wszystkich emocje i zmęczenie całego dnia, wszyscy marzą, żeby w końcu się położyć. Świętować będziemy jutro.

Ostatnia noc na stokach Kilimandżaro …



TANZANIA – PRZEWODNIK PO KRAJU I INFORMACJE PRAKTYCZNE >>

KILIMANDŻARO 7-DNIOWY TREKKING DZIEŃ PO DNIU >>

TARANGIRE – SAFARI W PARKU NARODOWYM >>

NGORONGORO – SAFARI W PARKU NARODOWYM >>

MASAJOWIE W TANZANII >>

ZANZIBAR – PRZEWODNIK PO WYSPIE I INFORMACJE PRAKTYCZNE >>

4 Replies to “BARAFU CAMP > UHURU PEAK 5895 M N.P.M > HIGH CAMP (KILIMANDŻARO – DZIEŃ 6)”

Leave a Reply